Wybiegłam z nory Taty i Cofy i powędrowałam w stronę Źródła Życia. Tereny sfory były tak piękne, że co chwila zatrzymywałam się żeby nie popatrzeć. Minęło jakieś pół godziny, a już woda ze Źródła Życia delikatnie obmywała moje białe łapy. Usiałam, i napiwszy się wody zaczęłam rozmyślać. Niby cieszyłam się na myśl o młodszym rodzeństwie, ale z drugiej uważałam, że tata powinien trochę dłużej opłakiwać moją, zastrzeloną 3 lata temu mamę. Moje, jakże przyjemne rozmyślanie, przerwał niespodziewany szelest. Obejrzałam się, ale nikogo nie ujrzałam. Miałam zamiar powrócić do rozmyślania, ale szelest się powtórzył lekko denerwowana, znów się obejrzałam. Jako że i tym razem nikogo nie ujrzałam, weszłam w krzaki i zawołałam tajemniczą osobę, skóra wywoływała szelest. Moim oczom ukazał się biały, krótkowłosy pies, o zawadiackich i przebiegłych oczach. Uśmiechnął się lekko, jednak ja tego nie odwzajemniłam. Pies, lekko zdziwiony odezwał się uprzejmym głosem:
- Nazywam się Haru. A ty jesteś...?
- Hiacynta, jeżeli cię to obchodzi. A właściwie co tu robisz?
- A, tak przyszedłem. Chciałem...
( Haru?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz